W październiku 2000 r. "Article 19", jedna z najbardziej znanych międzynarodowych inicjatyw zajmujących się obroną wolności słowa, przedstawiła Zasady dotyczące swobody wypowiedzi i ochrony dobrego imienia. Ta londyńska organizacja, której nazwa nawiązuje do gwarantującego wolność słowa postanowienia Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych z 1948 r., m.in. udziela pomocy mediom, gdy dochodzi do zagrożenia dziennikarskiej swobody wypowiedzi. Kilkakrotnie występowała jako "przyjaciel sądu" (amicus curiae) w czasie rozpraw przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. W Polsce poparła redakcję "Życia" w związku z procesem wytoczonym przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Organizacja przygotowuje również propozycje modelowych rozwiązań, wskazujących kierunek zmian ustawodawstwa i praktyki sądowej we współczesnych państwach demokratycznych.
We władzach "Article 19" zasiadają liczni adwokaci. Jej honorowym prezesem jest Lord Lester, jeden z największych autorytetów zaangażowanych w obronę praw człowieka, w szczególności wolności słowa. W pracach nad omawianymi w tym tekście Zasadami udział wzięli reprezentanci palestry pochodzący z wielu miejsc świata. Wymienię tylko Vesnę Alaburić z Chorwacji, "etatowego" obrońcę i pełnomocnika w procesach prasowych (ponad 400! w kilku ostatnich latach), Aurelie Bregou z Paryża, specjalistkę prawa mediów, Wendy Harrisa z Melbourne, jedną z najbardziej znanych adwokatów występujących w sprawach o zniesławienie, Gilberta Marcusa z Johannesburga i Tunde Fagbunlu z Nigerii (obrońcy i aktywni członkowie inicjatyw broniących praw człowieka). Ze względu na posiadany przez "Article 19" autorytet, jej wcześniejsze propozycje uwzględniano w wielu krajach podczas reform legislacyjnych i w praktyce sądowej. Warto przyjrzeć się zatem Zasadom, tym bardziej że starają się one zarówno odzwierciedlać, jak i inspirować ewolucję prawa.
Obrona dobrego imienia/reputacji jest jedną z wartości, które mogą usprawiedliwić ograniczanie swobody wypowiedzi. Trudno jednak w prosty sposób wskazać, jak rozwiązać ewentualny konflikt. Formułując swe propozycje, twórcy Zasad wyszli od założenia, iż należy odmiennie potraktować twierdzenia o faktach oraz opinie (sądy wartościujące). Pierwsze mówią o rzeczywistości, co pozwala na sprawdzenie, czy są prawdziwe, podczas gdy drugie polegają na sformułowaniu subiektywnej oceny.
Opinie wymagają szczególnej ochrony. W wielu krajach wyklucza się w ogóle pociągnięcie do odpowiedzialności prawnej za ich wyrażenie. Przekonanie o zapewnieniu absolutnej ochrony podzielili autorzy Zasad. Ich zdaniem, za rozwiązaniem takim przemawia to, że każda próba określenia, czy ujawniona opinia była "rozsądna", rodzi niebezpieczeństwo narzucenia przez sędziów własnej oceny. Kwalifikując wypowiedź, stosujący prawo nie powinni się przy tym ograniczyć do "powierzchownego" jej znaczenia. Rzeczywisty, zamierzony przez autora sens może bowiem polegać na wyrażeniu sądu, a nie na stwierdzeniu faktu. Jest to oczywiste w przypadku satyry czy przenośni, ale analogicznie należy postąpić, jeśli np. o polityku, który zachował się "niekonwencjonalnie" w miejscu publicznym, dziennikarz napisze, że jest pijakiem. Całkowita ochrona przyznana opiniom nie oznacza oczywiście, że prawo zmuszone będzie tolerować oceny formułowane przy użyciu wulgarnych słów.
Surowsze rygory są dopuszczalne w przypadku twierdzeń dotyczących faktów. Chociaż punktem wyjścia jest reguła, iż każdy jest uprawniony do komunikowania, otrzymywania oraz poszukiwania informacji niezależnie od istniejących granic państwowych, prawo to można poddać ograniczeniom. Każda ingerencja prawa, by została zaakceptowana, musi jednak spełniać ściśle określone wymogi. Po pierwsze, musi rzeczywiście i jasno zmierzać do ochrony dobrego imienia. Użycia przepisów o ochronie reputacji nie można więc usprawiedliwiać potrzebą zapewnienia porządku publicznego, bezpieczeństwa narodowego czy przyjaznych stosunków z innymi państwami1. Po drugie, ingerencja musi być z góry przewidziana przez prawo. Oznacza to, że korzystający z wolności słowa musi wiedzieć, jakie ograniczenia wprowadza prawo i co mu grozi, jeśli je złamie. Dzięki temu nikt nie będzie zaskakiwany nową ingerencją. Po trzecie, ograniczenie można zaakceptować tylko wtedy, gdy jest ono konieczne w demokratycznym społeczeństwie. Formuła ta wymaga, by oprócz zastosowanego środka nie było innej, mniej restryktywnej możliwości ochrony dobrego imienia2. Korzyści wynikające z obrony reputacji nie mogą być przy tym nieproporcjonalne w zestawieniu ze szkodą, jakiej doznała swoboda wypowiedzi. Jeśli więc, przykładowo, zastosowana sankcja może powstrzymywać od zabierania głosu w sprawie mającej istotne znaczenie dla opinii publicznej, jej wymierzenia nie da się usprawiedliwić.
Autorzy Zasad postulują, by ochronie podlegało wyłącznie dobre imię jednostek oraz innych podmiotów, które posiadają zdolność pozywania i występowania jako pozwany. Nie można zatem chronić "reputacji" państwa, narodu, symboli narodowych lub religijnych. Nie wyklucza to oczywiście dokonania ingerencji ze względu na potrzebę zapewnienia spokoju publicznego. Trzeba jednak wtedy przekonywająco wykazać, że wypowiedź, stanowiąca atak na państwo, naród lub symbole religijne, doprowadziła do rzeczywistego, a nie tylko hipotetycznego zagrożenia ładu. Do ograniczenia wolności słowa dochodzi wówczas ze względu na obronę innego dobra niż reputacja.
Przepisów o ochronie dobrego imienia nie można ponadto wykorzystywać, aby przeciwdziałać krytykowaniu urzędników publicznych, w szczególności gdy wypowiedź zmierza do ujawnienia korupcji lub innych bezprawnych działań. Rozwiązanie zaproponowane w odniesieniu do instytucji publicznych ma jeszcze poważniejsze konsekwencje. Ciała ustawodawcze, wykonawcze i sądownicze oraz inne podmioty wykonujące publiczne zadania – zarówno centralne jak i lokalne – powinno się pozbawić możliwości wniesienia sprawy o zniesławienie. Ze względu na sprawowane funkcje instytucje te posiadają bowiem szeroki dostęp do środków masowego przekazu, gdzie mogą i powinny bronić się przed zarzutami3. W rezultacie nie tylko ciała kolegialne, np. rząd czy rada gminy, ale również jednoosobowe – takie jak prezydent, premier lub prezes sądu – nie mogą być autorami pozwu czy aktu oskarżenia4. Reguła ta odzwierciedla wyraźną zmianę zachodzącą obecnie w wielu krajach. Co charakterystyczne, dochodzi do niej często nie poprzez modyfikację ustawodawstwa, lecz w sądach, które dokonują "nowego" odczytania dotychczasowych przepisów w perspektywie podstawowego prawa do swobody wypowiedzi.
Twórcy Zasad uważają również, że reputacja jest prawem osobistym oraz bezpośrednim, które nie podlega dziedziczeniu. Wyklucza to pozywanie (i oskarżanie) w imieniu zmarłych. Odmienna reguła stwarzałaby dodatkowo pokusę, by posłużyć się nią do przeciwdziałania swobodnej i otwartej dyskusji o wydarzeniach z przeszłości.
Autorzy Zasad wypowiadają się zdecydowanie przeciwko istnieniu przepisów o zniesławieniu w prawie karnym, które posługuje się szczególnie dotkliwym rodzajem sankcji i nadaje negatywne piętno nie tylko skazanemu, ale każdej osobie objętej aktem oskarżenia. Ochronę naruszonej reputacji powinno oferować tylko prawo prywatne. Zdając sobie jednak sprawę, że w wielu państwach droga karna jest i pozostanie nadal głównym sposobem obrony przed atakami na dobre imię, autorzy proponują dokonanie istotnych zmian w istniejącym prawie lub sposobie jego stosowaniu. Zagwarantowałyby one, że przepisy nie będą wykorzystywane do uciszania niewygodnych głosów.
Przede wszystkim należy spowodować, by sądy – kierując się zasadą domniemania niewinności – szczególnie rygorystycznie wymagały udowodnienia wszystkich cech przestępstwa zniesławienia. Do skazania może dojść tylko wtedy, gdy oskarżycielowi uda się wykazać, że twierdzenia były fałszywe, a ich autor o tym wiedział lub mógł się dowiedzieć, gdyby nie postępował z rażącą lekkomyślnością. Sprawca musi ponadto działać z wyraźnym, kierunkowym zamiarem zaszkodzenia osobie, o której się wypowiedział.
Skoro reputacja jest dobrem osobistym, ważne jest również, aby organa ścigania – prokuratura i policja – powstrzymały się od inicjowania postępowań, nawet jeśli zniesławienie dotyczy wysokiego urzędnika państwowego. Jedynie sam pokrzywdzony może dochodzić sprawiedliwości, występując z prywatnym oskarżeniem. Jeśli po zakończeniu sprawy dojdzie natomiast do skazania, kara nie powinna być nadmierna, by nie powodować tzw. "schładzającego" efektu, polegającego na zniechęcaniu do zabierania głosu. Nawet w przypadku szczególnie bolesnych wypowiedzi należy zatem zrezygnować z wymierzania kary więzienia, pozbawienia wolności w zawieszeniu, nakładania wysokich grzywien i orzekania wobec dziennikarza zakazu wykonywania zawodu lub innego zajęcia oraz wypowiadania się poprzez media.
W Zasadach podkreśla się dominującą współcześnie tak w prawie międzynarodowym, jak i w wielu prawach krajowych regułę, że urzędnicy państwowi muszą tolerować większą krytykę niż zwykli obywatele. Sprzeczne są z nią te postanowienia prawa, które ułatwiają zniesławionym urzędnikom inicjowanie postępowania lub przewidują wyższe sankcje dla sprawców przestępstwa.
Właściwą drogą dostępną dla poszkodowanego powinno być postępowanie cywilne. Zasady proponują, by z pozwem nie można było wystąpić później niż rok od ukazania się publikacji. Postępowanie winno się toczyć w "rozsądnym tempie" – zarówno bez nadmiernych opóźnień oraz przerw, jak i pośpiechu, który negatywnie wpłynąłby na możliwość obrony. Jeśli pozwany wykaże prawdziwość swych twierdzeń, zwalnia go to z odpowiedzialności. Usunąć należy zatem wszelkie przeszkody w udowodnieniu, że wypowiedź odpowiadała prawdzie, np. przepisy zakazujące ujawnienia danych o skazaniu, do którego doszło w przeszłości. Proponuje się także, by w przypadku wypowiedzi dotyczących zagadnień, które mają publiczne znaczenie, to na powodzie spoczywał ciężar dowodu, iż zniesławiające – jego zdaniem sformułowania – są fałszywe. Reguła ta wymierzona jest w przede wszystkim w tradycyjne domniemanie fałszywości zniesławiających twierdzeń, które przetrwało w niektórych krajach. W wielu zachodnich demokracjach uznano, że domniemania tego nie da się pogodzić z konstytucyjnie chronioną swobodą wypowiedzi, gdyż powstrzymuje ono od zabierania głosu w ważnych, publicznych sprawach. Propozycja przedstawiona w Zasadach uchyliłaby ponadto groźbę wiszącą czasem nad pozwanymi, gdy przed sądem podtrzymują, że ich twierdzenia odpowiadały prawdzie. Pewne systemy prawne przewidują bowiem, że pozwani, którym nie uda się przedstawić sędziom dowodu prawdy, obciążani są obowiązkiem zapłacenia "karnego" odszkodowania. Dlatego media, bojąc się, że sąd uzna dostępne im dowody za niewystarczające, bardzo często nie decydują się na ich przestawienie.
Nawet jednak opublikowanie fałszywej informacji nie musi zakończyć się uznaniem, że doszło do naruszenia dobrego imienia. Twórcy Zasad proponują – wzorując się na rozwiązaniu podzielanym w coraz większej liczbie demokratycznych państw – by w sprawach posiadających znaczenie dla opinii publicznej "wystarczało", że pozwany miał podstawy sądzić, iż rozpowszechnianie materiału w sposób i w formie, w jakich to zrobił, było usprawiedliwione. Jeśli więc, przykładowo, świadkowie potwierdzali ten sam opis wydarzeń, a dziennikarz postępował zgodnie z wymogami profesjonalizmu, samo okrycie po ukazaniu się publikacji (a tym bardziej dopiero w sądzie) nowych faktów, kwestionujących pierwotną wersję, nie może uzasadniać wymierzenia negatywnych sankcji prawnych. Ustalając, czy publikacja była w danych okolicznościach "rozsądna", sąd powinien wziąć pod uwagę szczególne znaczenie swobody wypowiedzi w sprawach ważnych dla opinii publicznej i prawo obywateli do szybkiego uzyskania aktualnej informacji.
Rozwiązanie przedstawione w Zasadach ma chronić przede wszystkim media, którym zagraża tradycyjna reguła, iż odpowiedzialności prawnej podlega się za każde rozpowszechnienie "obiektywnie" fałszywej wiadomości. Konstrukcja "rozsądności" opiera się na "realistycznej" przesłance, iż dziennikarz – inaczej niż Pan Bóg – nie ma dostępu prawdy. Wszystko, czego można od niego wymagać, to by zmierzał do poznania prawdy, kierując się dobrą wiarą, rzetelnością i obiektywizmem. Zaakceptowanie przez prawo kryterium "rozsądnej publikacji" zezwoli na odniesienie sukcesu w sądzie tym tylko powodom, którzy wykażą, że dziennikarz złamał reguły profesjonalizmu. Zasady nie idą jednak tak daleko jak rozwiązanie przyjęte w Stanach Zjednoczonych. Zgodnie z nim osoba publiczna występująca jako powód musi przekonać sędziów, że autor materiału działał ze złośliwym zamiarem albo dopuścił się rażącego niedbalstwa (a więc wiedział, że informacja jest fałszywa lub mógł się o tym przekonać, gdyby nie popełnił poważnych uchybień)5.
Autorzy Zasad przyjmują, że pewnych sytuacjach należy zapewnić możliwość pełnego wypowiedzenia się, a to wymaga wyeliminowania obawy pociągnięcia do odpowiedzialności. Gdy brak takiego zabezpieczenia, szereg instytucji nie może prawidłowo wypełniać swych funkcji. W Zasadach proponuje się, by szczególne gwarancje objęły stwierdzenia formułowane przez:
Nieco słabszą ochronę pragnie się przyznać wypowiedziom, które powstały w związku z wykonywaniem obowiązku prawnego, moralnego lub zawodowego. W sytuacji takiej znajdą się przykładowo osoby kierujące związkami zawodowymi lub stowarzyszeniami, jeśli zabierając głos wykonywały swe organizacyjne funkcje. Do odpowiedzialności można je pociągnąć wyłącznie wtedy, gdy udowodni się złośliwe działanie, tzn. chęć dokuczenia.
Twórcy Zasad wskazują, że odpowiedzialności może podlegać tylko autor, edytor lub wydawca. Reguła ta zapewni gwarancje zarówno "tradycyjnym" dystrybutorom, takim jak sprzedawcy gazet czy filmów, ale także "nowoczesnym", przede wszystkim dostawcom usług internetowych. Tych ostatnich nie można też kwalifikować jako wydawców, gdyż inaczej ich typową reakcją na groźbę wytoczenia sprawy o zniesławienie byłoby zapewne usunięcie kwestionowanego materiału z internetu.
Gdy sądy uznają, że wypowiedź narusza dobre imię, nie powinny posługiwać się sankcjami, które karzą winnego, lecz zmierzać jedynie do usunięcia szkody poniesionej przez pokrzywdzonego. W pierwszej kolejności funkcję taką pełnią środki niepieniężne, takie jak opublikowanie przeprosin, skorygowanie informacji, umożliwienie prawa do odpowiedzi, opublikowanie orzeczenia stwierdzającego popełnienie zniesławienia. Jeśli orzekający zdecydują się jednak na przyznanie odszkodowania, nie może być ono nadmierne, aby nie wywrzeć "schładzającego" wpływu na proces przekazywania wiadomości i opinii. Finansowa dolegliwość może pojawić się tylko wtedy, gdy pozwanemu udowodniono, że wiedział o fałszywości materiału i działał dodatkowo ze szczególnym zamiarem spowodowania szkody.
Analogiczną ostrożność sędziowie muszą wykazać, gdy orzekają o kosztach postępowania. Czasami opłaty sądowe i wynagrodzenie adwokackie stanowią wielokrotność przyznanego odszkodowania. Sądy powinny także mieć do dyspozycji środki pozwalające na szybkie oddalenie lub zakończenie spraw rozpoczętych przez instytucje lub jednostki, które nie mając szans na odniesienie sukcesu, chcą – przez wniesienie pozwu – jedynie zastraszyć media i odwieść je od zajmowania się jakąś sprawą (tzw. "złośliwi powodowie").
Zasady wymagają, by dziennikarze rozpowszechniający w publicznym interesie wiadomości otrzymane z poufnych źródeł mieli zagwarantowane prawo do nieujawnienia tożsamości informatora. Odmowa podania, od kogo pochodzi informacja, nie może przy tym oznaczać, że pozwany poniesie negatywne konsekwencje lub pozbawi się go możliwości przedstawienia w sądzie dowodu na istnienie owych źródeł.
Poważne problemy łączą się z orzekaniem przez sąd zakazu publikacji. Może być on tymczasowy (obowiązuje w czasie postępowania lub przez jego część) lub trwały. Twórcy Zasad są przeciwni każdemu wstępnemu wstrzymaniu publikacji, a więc uniemożliwieniu ukazania się materiału. Zakaz dalszego rozpowszechniania (przeciwdziałający kontynuowaniu dystrybucji, dodruku publikacji, reemisji materiału) dopuszczają tylko wyjątkowo, gdy powód wykaże równoczesne istnienie kilku okoliczności. Po pierwsze, musi sędziów przekonać, iż kontynuowanie dystrybucji spowoduje poniesienie szkód, których nie będzie w stanie zrekompensować przyszłe odszkodowanie. Po drugie, należy wysoce uprawdopodobnić, że zakwestionowane twierdzenia można zasadnie uznać za zniesławiające. Po trzecie, zakaz można orzec wyłącznie wtedy, gdy pozwany nie potrafi przedstawić racji, które usprawiedliwiały rozpowszechnianie w oryginalnej formie (może to być np. działanie w interesie publicznym, ujawnienie naruszeń prawa).
Trwały zakaz można natomiast orzec dopiero po zakończeniu postępowania i nigdy nie powinien on wstrzymywać dystrybucji całego materiału. Sędziowie są co najwyżej upoważnieni do uznania – ze skutkiem wobec konkretnych osób – pewnych, wyraźnie wskazanych stwierdzeń za zniesławiające. Do pozwanego należy natomiast wybór, jak zapobiec ich dalszemu rozpowszechnianiu. Może on zrezygnować z całej publikacji, lecz zazwyczaj wystarczy usunięcie z niej zakwestionowanych stwierdzeń lub obrazów.
Nietrudno zauważyć, że polskie prawo i praktyka sądowa mocno odbiegają od propozycji wyrażonych w Zasadach. Niedostatki systemów prawnych różnych krajów stanowiły zresztą w czasie prac nad dokumentem "negatywny punkt odniesienia", szczególnie uświadamiający potrzebę zmian. W przypadku Polski zwrócono uwagę na dwa niepokojące zjawiska. Pierwszym jest łatwe zarządzanie na wniosek powoda wstrzymania publikacji przez sądy. "Tymczasowy" zakaz, obowiązujący często przez całe, kilkuinstancyjne postępowanie, trwa nierzadko kilka lat. Najbardziej znane przypadki to uniemożliwienie emisji filmu Henryka Dederki "Witajcie w niebie" (o kontrowersyjnych praktykach handlowych firmy "Amway"), zabronienie dziennikarzowi Witoldowi Michałowskiemu publikacji o Aleksandrze Gudzowatym i gazociągu jamałskim oraz zakaz zajmowania się sprawą Hotelu Europejskiego przez tygodnik "Nie".
Drugim problemem jest wytaczanie mediom pozwów o naruszenie dobrego imienia przez polityków oraz osoby publiczne. Często towarzyszy temu żądanie niezwykle wysokiego odszkodowania, które wygląda na próbę zastraszenia redakcji i powstrzymania jej od dalszego zajmowania się sprawą (najgłośniejsze to 2,5 miliona złotych wnioskowane przez Aleksandra Kwaśniewskiego od "Życia" i 2 miliony przez Zenona Smolarka, byłego komendanta policji w Poznaniu, od "Gazety Wyborczej). Zjawisko to można oczywiście potraktować jako oznakę niedoskonałości młodej polskiej demokracji. Osoby publiczne, które z racji swych funkcji mają szeroki dostęp do środków masowego przekazu, powinny poprzez media ustosunkować się do stawianych im zarzutów, pytań i krytyki. Wolą jednak udzielić "odpowiedzi" inicjując postępowanie sądowe. Sądy, jeśli chcą poważnie traktować konstytucyjne gwarancje swobody wypowiedzi, powinny uświadomić takim powodom, że sukces pozwu będzie możliwy dopiero po udowodnieniu kilku okoliczności – przede wszystkim złośliwości działania mediów (a więc świadomego rozpowszechnienia nieprawdy) lub poważnego naruszenia zasad dziennikarskiego profesjonalizmu. Sędziowie uznają tymczasem, że o odpowiedzialności rozstrzyga sama bezprawność działania, a taki charakter ma każdy przypadek zamieszczenia nieprawdziwej informacji. Kwalifikacji tej nie zmienia fakt, że dziennikarze w czasie przygotowywania materiału dochowali zawodowej rzetelności i że sam powód, unikając odpowiedzi, przyczynił się do ostatecznej formy publikacji.
Listę niezgodności można by długo ciągnąć. W polskim prawie karnym istnieją przepisy chroniące "reputację" narodu oraz państwa (art. 133 k.k.), prezydenta (art. 135 § 2), konstytucyjnego organu Rzeczpospolitej Polskiej (art. 226 § 3), głowy obcego państwa lub członka personelu dyplomatycznego (art. 136 § 3 i 4) oraz insygniów państwowych (art. 137). Chociaż podobne postanowienia spotykamy w wielu ugruntowanych demokracjach zachodnich, nie czyni się tam z nich użytku. W Polsce jest tymczasem inaczej (np. kilka spraw o znieważenie prezydenta, oskarżenie "Trybuny" o znieważenie papieża jako głowy obcego państwa). Gdyby polskie sądownictwo poważnie podeszło do kryterium rozsądności i usprawiedliwionej publikacji, w sprawie wytoczonej "Życiu" przez Aleksandra Kwaśniewskiego powinno dojść do oddalenia pozwu. Przyznanie absolutnych gwarancji wypowiedziom wygłoszonym w parlamencie oznaczałyby natomiast, że w sądzie nie pojawiłby się Leszek Moczulski oskarżony o "rozszyfrowanie" skrótu PZPR.
Standard zaproponowany w Zasadach niezwykle sprzyja bardzo szerokiej swobodzie wypowiedzi. Kilka rozwiązań wyraźnie wykracza jednak obecnie poza wzorce, które ukształtowane zostały wokół najważniejszych aktów prawa międzynarodowego. Na naszym kontynencie szczególne znaczenie ma Europejska Konwencja Praw Człowieka. Z orzecznictwa Trybunału w Strasburgu widać np., że nie każdy sąd wartościujący należy zaakceptować. Chociaż niedopuszczalne jest sprawdzanie prawdziwości opinii, musi ona znajdować "oparcie" w faktach, posiadać "dostateczną faktyczną podstawę" i nie może "niezasłużenie" obrażać osoby, której dotyczy6. Trybunał zaakceptował również (aczkolwiek po spełnieniu pewnych ostrych warunków) istnienie uprzedniego zakazu publikacji. Strasburski standard jest jednak w większym stopniu wypadkową rozwiązań występujących w państwach członkowskich Rady Europy. Zasady stanowią natomiast zapis najbardziej korzystnych dla wolności słowa propozycji przyjętych na razie tylko w niektórych krajach. Można jednak oczekiwać, że to te ostatnie wskazują kierunek, w jakim ewoluuje rozumienie swobody wypowiedzi i towarzyszących jej gwarancji.
Wcześniejsze propozycje "Article 19" oraz innych organizacji międzynarodowych, które uznawano swego czasu za "maksymalistyczne", traktuje się obecnie jako "normalny" standard. Trybunał w Strasburgu uznał więc – podzielając argumentację londyńskiej inicjatywy, przedstawioną w przedłożonym mu amicus curiae – że zachowanie poufności dziennikarskich źródeł informacji jest niezbędne, by media mogły rzeczywiście cieszyć się wolnością słowa i spełniać swe zadania (orz. Goodwin przeciwko Wielkiej Brytanii, 27. 03. 1996 r.). Ten sam sąd wskazał, że podstawowym kryterium oceny dziennikarza jest "rozsądność" oraz zgodność jego postępowania z regułami zawodowej etyki (Bladet Tromsø i Stensaas przeciwko Norwegii, 20. 05. 1999 r., Dalban przeciwko Rumunii, 28. 09. 1999 r.). Wskazania Zasad warto więc zapamiętać nie tylko na przyszłość, gdy dokonywać się będzie zmian w polskim ustawodawstwie, lecz również na bieżący użytek – podczas interpretowania oraz stosowania przez sędziów obowiązujących obecnie przepisów. Rozwiązania, jakie przedstawił "Article 19", najpierw powstały przecież dzięki sądom, które postanowiły odczytać prawo w nowy, "nasycony" konstytucją sposób.
Przypisy:
1 Racje te mogą samodzielnie usprawiedliwiać ingerencję, po spełnieniu – oczywiście – pozostałych warunków.
2 Twórcy Zasad przyjęli rygorystyczne rozumienie słowa konieczny, rozumiejąc je jako brak "łagodniejszej" alternatywy dla zastosowanego środka.
3 Twórcy Zasad starają się nadać zakazowi szeroki zakres. Wzorują się na tych krajach, gdzie zakaz inicjowania postępowania prawnego o naruszenie dobrego imienia obejmuje również partie polityczne i przedsiębiorstwa będące własnością państwa bądź gminy.
4 Zakaz wnoszenia pozwu/aktu oskarżenia przez poszczególne osoby obejmowałby sprawy dotyczące, łączące się lub mające wpływ na sprawowanie urzędu. Poza jego zakresem znalazłyby się "czysto prywatne" zagadnienia. Również jednak i one mogą nabrać znaczenie dla opinii publicznej. Tak może stać się z informacją o stanie zdrowia polityka czy jego życiu osobistym (np., gdy przedstawiając się jako zwolennik wartości rodzinnych, dopuszcza się on zdrad).
5 Taką regułę wyprowadził z Pierwszej Poprawki do Konstytucji Federalny Sąd Najwyższy w orzeczeniu Sullivan v. New York Times (z 9 marca 1964 r.).
6 Trybunał uznał jednak, że niezgodne
z Konwencją było ukaranie niewielką grzywną za nazwanie Jörga Haidera
idiotą (Oberschlick przeciwko Austrii, nr 2,
1. 07. 1997 r.), jak również za wypowiedź, w której postępowanie kanclerza
Bruno Kreisky'ego zakwalifikowano jako niemoralne, niegodne i stanowiące
przykład "najbardziej nikczemnego oportunizmu" (Lingens przeciwko
Austrii, 8. 07. 1986 r.). Z drugiej strony, w ostatnio wydanym wyroku
(Tammer przeciwko Estonii, 6. 02. 2001
r.) sędziowie orzekli, iż nałożenie małej grzywny na dziennikarza,
który napisał o polityku, że jest "wyrodną matką" i "złodziejką
mężów", mieści się w konwencyjnym standardzie.
Autor jest adiunktem w Instytucie Nauk Prawnych PAN, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz konsultantem kilku organizacji zajmujących się obroną swobody wypowiedzi. Oceniał m.in. ostatnią propozycję "Article 19". Obecnie pracuje nad projektem dotyczącym wolności mediów w Europie Środkowej, finansowanym przez Open Society Institute w Budapeszcie i Nowym Jorku.